Myślę, że mogę napisać o moich doświadczeniach w charakterze ciekawostki, raczej nie do naśladowania. Moja przygoda z kaktusami zaczęła się na samym początku lat siedemdziesiątych. Moje zamiłowania przede wszystkim do fotochemii, ale przez to w ogóle do babrania się w roztworach spowodowały, że po dwóch, czy trzech latach przestawiłem całą kolekcję na uprawę hydroponiczną. W domowej roboty naczyniach z plastikowych pudełek i mydelniczek poiłem moje nieduże kaktusy i sukulenty (np. z rodzaju Lithops, czy Kedrostis) roztworami zestawionymi z licznych makro i mikroelementów, według własnej receptury (opartej na literaturze i doświadczeniach Ogrodu Botanicznego we Wrocławiu). Roślinki szybko rosły (zbyt szybko) i moje mydelniczkowe naczynia przestały się sprawdzać. Zastosowałem metodę osadzenia roślin w żwirze o granulacji 1 - 3 cm (ze względu na dostępność i wagę fatalnie wybrałem lastrico) zalanym roztworem soli. Przez ok. 5 lat miałem świetne rezultaty - piękne ciernie, doskonale wybarwione, zdrowo rosnące rośliny. Jednak po ok. 5 latach wzrost roślin prawie ustał. To co zaobserwowałem spowodowało, że raz na zawsze odstawiłem lastriko, które wchodziło w reakcje chemiczne i częściowo zmieniało się w niezwykle drobny pył, który oblepiał korzenie roślin. Mimo corocznego przepłukiwania substratu, korzenie zostały skutecznie odizolowane od roztworu soli. Potem trzymałem rośliny w różnych substratach, z większą lub mniejszą zawartością ziemi,aż ostatecznie dla kaktusów i części sukulentów "osiadłem" na mieszaninie kilku żwirków, powiedzmy, bez dodatku próchnicy, a dla części sukulentów (np. Havorthia) - ten sam żwirek z dodatkiem próchnicy własnej roboty i ziemi z kretowisk na glebie typu mady. Rodzaj substratu decyduje o sposobie zasilania. Głównie zasilam macro i microelementami zestawianymi samodzielnie z ponad 20 związków chemicznych (cz.d.a.), z których niektóre coraz trudniej mi zdobywać (np. związki litu). Jak mam czas. Kiedy nie mam czasu, korzystam z gotowych, różnych, kupowanych zestawów. Kaktusy czasami podlewam humianami (wyciągami z próchnicy). Do sukulentów, które mają w substracie niedużą zawartość próchnicy, częściej wykorzystuję standardowe, sklepowe zestawy. Oczywiście nie jest tak, że moim roślinom na okrągło leję chemię. W zależności od warunków zasilam je czasem co trzy tygodnie, czasem zdecydowanie rzadziej niż raz na miesiąc. Jeśli solidne, wybarwione ciernie mogą być znacznikiem zdrowia, to mój sposób zasilania służy moim roślinkom.
No tak, znowu się rozpisałem.
Pozdrawiam wszystkich forumowiczów
Jerzy